– Byłam nauczycielką w zespole szkół prowadzonym przez stowarzyszenie. Miałam zostać dyrektorką, ale przez chorobę syna zrezygnowałam. Wskazałam kogoś innego na to stanowisko.
Nie byłam gotowa na rozstanie, cierpiałam. Kiedy odszedł, angażowałam się w jakiekolwiek relacje, żeby tylko poczuć bliskość, dla której dawałam się ranić. Po czasie byłam już do
Czy to właśnie dlatego Paula Abdul nigdy nie była pijana? Wydawałoby się, że życie gwiazdy show-biznesu to nieustający ciąg szalonych imprez. Jednak nie zawsze - doskonałe figury i niezwykłe umiejętności taneczne piosenkarek nie zadbają o siebie same - wymagają ciężkich treningów i restrykcyjnych diet wyłączających alkohol.
Tak na koniec dnia - Gemela prosi mnie żebym przestał rechotać jak pijana ciotka na pogrzebie i na chwilę spoważniał. Ale mam spoważnieć tylko wobec poważnych ludzi. No dobrze, niech będzie. Na wstępie proszę wszystkich Urzędników, którzy mnie czytują - by rozumieli do kogo kieruję moje uszczypliwości.
Prosta odpowiedź na to pytanie mogłaby brzmieć: „Jestem tu, bo muszę być”, ale to nie mówi wszystkiego. Ból związany z wielokrotnym uderzaniem o dno wystarczył, żeby wprowadzić mnie przez drzwi, ale nigdy nie wystarczał, żeby zatrzymać mnie w środku. Moja przeszłość była destrukcyjna i pełna nadużyć. Kiedy miałem niecałe 5 lat, matka przypaliła mi
kit power amplifier yang bagus untuk subwoofer rumahan. Życie codzienne w małżeństwie, które przechodzi kryzys bywa nieprzewidywalne. I tamten wieczór zupełnie wyrwał mnie z kapci i to dosłownie. Ale zacznijmy od początku. Przechadzałam się, jak codziennie wieczorem po domu w szlafroku, kiedy mój prawie eks mąż postanowił zorganizować w naszym salonie spotkanie towarzyskie. Zaprosił pięciu kumpli i razem z browarami i wielkimi paczkami chipsów zaczęli okupować moją piękną sofę. Byłam wściekła, bo w pewnym wieku mężczyźni zachowują się dokładnie jak dzieci i to był właśnie jeden z takich przykładów. Czterdziestoletni faceci cieszyli się z bramek w jakimś durnym meczu, jak banda nastolatków. Postanowiłam zrobić im na złość i rozsiadłam się obok nich w kusym szlafroczku z kieliszkiem wina. Rzucali w moją stronę niewybredne komentarze, których stopień wulgarności wzrastał w każdą puszką piwa, a mnie między kolejnymi kieliszkami wina coraz bardziej to podniecało. Widziałam, że mój prawie eks mąż też był dumny, że jego koledzy uważają jego żonę za super foczkę. Szczególnie, że nic nie wiedzieli o naszych planach rozwodowych. W pewnym momencie już mocno podchmielony zaczął wykrzykiwać – A wiecie, jaka z niej dżaga w łóżku? Po winie włącza się prawdziwa diablica. – Niech udowodni – odpowiedział nie mniej wstawiony jeden z jego kumpli. – Sabina pokaż, co potrafisz – rzucił w moją stronę falę ciepła uderzającą w kroczę, bo to było jak scenariusz jednej z moich fantazji, które towarzyszyły mi podczas codziennych masturbacji. Nawet nie wiem kiedy, zamiast meczu w salonie zaczęła rozbrzmiewać muzyka, a ja rytmicznie zrzuciłam z siebie szlafroczek ku uciesze panów znajdujących się w salonie. – Właź na stół – rzucił władczo mój mąż, a ja posłusznie, jak grzeczna suczka wykonałam polecenie. Weszłam na blat i zaczęłam się nieco niezdarnie wić, jak ustawili się wokół mnie i dopingowali okrzykami. Ta cała sytuacja tak bardzo mnie podnieciła, że majteczki były już całkowicie mokre. Zdjęłam je więc z siebie i rzuciłam w stronę mężczyzn. Jeden z kolegów mojego męża założył je sobie na twarz, komentując jednocześnie – Ależ są mokrusie, suczka jest już gotowa do jazdy. Dotknęłam swojej płonącej, lekko zarośniętej cipki, co spotkało się z zadowoleniem publiczności. Trochę krępowałam się zdjąć stanik, bo mojej cycki nie należały do szczególnie dużych, ale zachęcona przez jednego z panów w końcu pozbyłam się też biustonosza . Stałam na stole nagusieńka i gorąca. – Mam pierwszeństwo – oznajmij w końcu mój mąż i podszedł do blatu. – Kładź się – polecił. A ja grzecznie rozłożyłam nogi. Zaczął od ostrej minetki, jego broda wbijała mi się w uda, ale świadomość, że mamy publiczność, a moją pusią zaraz zajmą się obcy faceci sprawiła, że pierwszy orgazm miałam już po kilku minutach. Po chwili moją pizdę wylizywało pięciu nieznanych mi typów po kolei, a ja za każdym razem szczytowałam. Ale najlepsze miało dopiero nadejść. Po wielokrotnym orgazmie mój prawie eks małżonek wsunął swojego fiuta w moją przelizaną niemal do kości pizdę i zaczął mnie brać na oczach swoich kolegów. Rżnął szybko i głęboko aż popiskiwałam. Zanim doszedł złapał mocno moją szyję i zaczął podduszać, co spotkało się z głośnym aplauzem obserwatorów. Trzymał tak intensywnie, że prawie zemdlałam – ten dziwny rodzaj bólu i poniżenia doprowadził mnie do szczytu rozkoszy po raz kolejny. Skończył oblewając moje cycki spermą i dał kumplom sygnał, że teraz ich kolej. Brali mnie naprzemiennie, a każdy z nich kończąc spuszczał się na moje bimbały. Przy bzykanku z ostatnim z facetów w kolejce, ku mojemu zaskoczeniu, mój eks mąż polecił nam robić to na stojąco. Kiedy jego kumpel zapinał mnie w cipkę on podszedł, wsunął fiuta między pośladki i zaczął pieprzyć moje kakowe oko. Pozostali panowie wydawali z siebie okrzyki zadowolenia i dopingowali moich kochanków. Oboje skończyli w środku. Kiedy kumple zebrali się do domów, a ja nagusieńka leżałam na stole i dochodziłam do siebie po tym maratonie mój eks mąż podszedł, splunął na moją twarz i powiedział. – Wiedziałem, że jesteś dziwką i cieszę się, że się z tobą rozwiodę. Upokorzenie pomieszane z podniesieniem pulsowało mi między nogami jeszcze długo po tym, jak poszedł na górę.
fot. Adobe Stock, Руслан Галиуллин Nie wierzę, że jestem w tym samym punkcie, w którym byłam osiem lat temu. Tylko starsza i jeszcze głupsza niż wtedy. Jeszcze bardziej żałosna. Gdyby ktoś opowiedział mi tę historię, nie uwierzyłabym. Ale to ja jestem jej główną bohaterką… Wyszłam za mąż, mając 22 lata Byłam zakochana na zabój i myślałam, że Pana Boga za nogi złapałam, gdy Albert mi się oświadczył. Moje koleżanki powoli wychodziły za mąż i czułam, że na mnie też nadszedł czas. Chciałam spędzić resztę życia z tym człowiekiem. No i pragnęłam tego wszystkiego, co wiąże się ze ślubem i weselem. Białej sukni, kwiatów, przyjęcia, tortu, tańców, zabaw z didżejem. Ustalania menu, wieczoru panieńskiego, pięknych zdjęć. To naiwne, teraz to wiem, ale wtedy byłam gówniarą, a takiego romantycznego rozmachu chcą młode dziewczyny. Co prawda, nie wyprawiliśmy wielkiego wesela, ale roboty i tak było całkiem sporo. Żonglowałam kolorami, fakturami, gatunkami kwiatów i rodzajami koronki, ciesząc się jak dziecko i niecierpliwie wypatrując naszego wspólnego życia. Wiedziałam, że codzienność to nie wesele, pełne kolorów i pyszności, więc nie czułam się ani trochę rozczarowana. Nie chcieliśmy jeszcze decydować się na dziecko, zamierzaliśmy najpierw nacieszyć się małżeńskim życiem, może zwiedzimy trochę świata, a na pewno ogarniemy finanse i mieszkanie. Dla Alberta taka rzeczywistość była zbyt szara. Dlatego mnie zdradził. Dokładniej, zdradzał mnie nagminnie, z różnymi dziewczynami. Dowiedziałam się o jednej, gdy po prostu wróciłam wcześniej z pracy. Źle się czułam, miałam dreszcze i podejrzewałam, że za chwilę gorączka całkiem mnie rozłoży, więc zwolniłam się i pojechałam prosto do domu. Połknę parę tabletek, wyśpię się, a jutro po niedyspozycji nie będzie śladu – myślałam. No i zastałam mojego męża z jakąś brunetką. Gołych. W naszym łóżku. Kiedy raczyli mnie dostrzec, odbył się cały ten festiwal pisku, wstydu, zbierania ubrań i zasłaniania nimi tego i owego. – Kochanie, ja… ja ci to wszystko wytłumaczę – jąkał się Albert. – To… to nie jest tak, jak myślisz. Jola… – Aneta! – warknęła dziewczyna, zakładając sukienkę. – Nie dość, że żonaty, to jeszcze imiona mu się mylą. Wiej, kobieto! – poradziła mi i sama uciekła. A my zostaliśmy w przerażająco teraz ciasnej przestrzeni naszego mieszkania. Żadne słowa, które mój mąż z siebie wyrzucał, nie miały znaczenia. Niemal nie słyszałam, jak powtarza, że mnie kocha, że to przypadek, że go poniosło… Chwyciłam torbę, której zwykle używałam, gdy szłam na siłownię, spakowałam do niej kilka rzeczy i pojechałam do rodziców. Płakać, a także chorować, bo gorączka brała mnie coraz bardziej. Moje małżeństwo trwało niecałe 3 lata Wiedziałam, że nie wybaczę zdrady, więc zostanę rozwódką jako dwudziestopięciolatka, w wieku, w którym spora część kobiet nie miała jeszcze kandydata na narzeczonego. Płakałam cały dzień i całą noc, głaskana przez mamę po włosach. – Całe szczęście, że nie macie dzieci… Tak, ja też się cieszyłam, że nasz rozwód nie zniszczy nikomu więcej życia, choć w tamtej chwili wolałam się skupić na moim bólu, a nie na cierpieniu hipotetycznych dzieci. Rozwód uzyskaliśmy na pierwszej rozprawie. Sędzia nie miała wątpliwości wobec naszych zgodnych zeznań. No bo czemu tu zaprzeczać? Skoro został, biedny, przyłapany in flagranti? Miałam szczerą nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczę tego „dziada”, jak o nim myślałam. Niech sobie teraz bzyka, kogo chce i gdzie chce, byle z daleka ode mnie! Długo nie mogłam się pozbierać. Czego mi brakowało, że Albert musiał szukać tego u innych kobiet? Byłam nie dość zgrabna? Nie dość ładna? Głupia? Nudna? Byłam złą żoną? Do niczego kochanką? Szukałam przyczyny w sobie, chcąc się zmienić, chcąc wyeliminować to, co we mnie szwankowało. Nie miałam ochoty na budowanie związku Najpierw musiałabym zaufać, a jak miałam zaufać obcemu facetowi, skoro miłość mojego życia zdradzała mnie i oszukiwała, do końca twierdząc, że kocha tylko mnie? Paranoja jakaś. Leczyć się dziad powinien. Z seksoholizmu. W końcu zaryzykowałam, bo ile można się katować celibatem, nie tyle fizycznym, co uczuciowym. Poszłam na jedną randkę, drugą, trzecią… Udało mi się stworzyć dłuższy związek, który jednak nie przetrwał roku. Po kolejnych dwóch falstartach poznałam Pawła i po blisko trzech latach zaczęłam myśleć, że chyba niepotrzebnie tak mocno się zarzekałam, że już nigdy nie wezmę ślubu. Z Pawłem mogłabym spędzić resztę życia. Miałam nadzieję, że on ze mną też. Wszystko na to wskazywało. Mieszkaliśmy razem, było nam cudownie w łóżku, poza nim też dobrze się układało. Napomknęłam więc pewnego razu przy kolacji, że moglibyśmy zalegalizować nasz związek, zorganizować jakąś małą uroczystość… – Chyba żartujesz, kotku? – usłyszałam w odpowiedzi. – Dobrze nam razem, nie przeczę, ale jak zaczynasz gadkę o ślubie, to pewnie zaraz zaczniesz marudzić na temat dzieci… – A co w tym złego? Moglibyśmy pomyśleć o dzieciach. Nie robię się młodsza. Mam prawie trzydzieści lat, jesteśmy razem od trzech, więc… – O, nie, myszko, tak się nie bawię. Dziękuję, ale nie. Myślę, że to jest ten czas, kiedy powinienem zmienić kurs. – Słucham? Z kim ja byłam przez ten czas?! Nie mogłam uwierzyć w to, co Paweł w tamtej chwili zrobił – wstał i zaczął pakować swoje rzeczy. Nie miał ich za wiele, był minimalistą. Trochę ubrań, parę książek, żadnych pamiątek i bibelotów. Po prostu spakował się, powiedział, że było miło, ale to już koniec naszej wspólnej drogi… i po prostu wyszedł. Nawet nie spytałam, gdzie będzie spał, gdzie zamieszka… Siedziałam przy stole, przy którym pół godziny wcześniej zamierzałam omówić plany na resztę życia, jak odrętwiała. Boże, to chyba jakiś jeden wielki, nieśmieszny żart. Paweł rzucił mnie, ot tak, bo śmiałam myśleć i mówić o wspólnej przyszłości? Po trzech latach zostawiał mnie w pięć minut? Bez żadnych wątpliwości, bez żadnego zawahania? Znowu pytałam samą siebie, co ze mną nie tak, skoro kolejny raz trafiłam na palanta? Zmarnowałam z nim czas. Dlaczego nie wyłapałam jakichś sygnałów? Dlaczego nie zapalała mi się w głowie czerwona lampka? Byłam w rozsypce. Znowu czołgałam brzuchem po dnie… I wtedy spotkałam Alberta. W knajpce. Ja siedziałam przy jednym stoliku, on przy drugim. Oto kara za to, że nie chciało mi się gotować. Miałam ochotę wyjść, ale podszedł i zapytał, czy może się przysiąść. Milczałam, co uznał za zgodę. Usiadł i od razu zaczął mnie przepraszać za tamtą sytuację, za to, że był tak głupi, że… – Było, minęło – przerwałam mu. – Lepiej powiedz, co u ciebie. Nie chciałam wspominać przeszłości, zwłaszcza przykrej. Tyle że nie bardzo miałam się czym pochwalić, nic takiego w moim życiu się nie działo. W jego też rewelacji nie było. Kilka tygodni wcześniej rozstał się z moją następczynią. Po ponad pięciu latach. Okradła go, wyczyściła konto, do którego dał jej dostęp, wyniosła z mieszkania, co tylko się dało, i zniknęła. Okej, pomyślałam, on ma gorzej, i trochę się odprężyłam. Zamówiliśmy butelkę wina, żeby opić nasze troski, pechy i nieszczęścia, a potem jeszcze jedną, bo trochę się tych żalów uzbierało. Gdy się żegnaliśmy, zakręciło mi się w głowie. Albert mnie złapał, przyciągnął do siebie, podtrzymał… A potem jakoś tak… zaczęliśmy całować się jak szaleni. Szumiało mi w głowie, ale nie byłam na tyle pijana, żeby nie wiedzieć, co robię. Tyle że nie miałam pojęcia, dlaczego to robię. Przecież to Albert, mój były mąż, ten zdradziecki dziad, któremu się myliły imiona kochanek! Ale… to był także mój Albert, którego kochałam, uwielbiałam, z którym czułam się tak wspaniale, że za niego wyszłam, który teraz bardzo żałował tego, co się stało, tego, że mnie stracił… Wylądowaliśmy w łóżku. Sześć lat przerwy nie miało znaczenia. Wiedzieliśmy o swoich ciałach wszystko, i przez dotyk niemal czytaliśmy sobie w myślach. A rano… dostałam śniadanie do łóżka. – Milenko… a może byś rozważyła… wzięła pod uwagę… mnie i ciebie, no wiesz, znowu razem? W łóżku nadal jest między nami chemia, szkoda to zmarnować. Obiecuję – uniósł dwa palce – że nigdy więcej nie dotknę żadnej innej kobiety, nawet nie spojrzę, choćby paradowała przede mną nago. Tylko daj mi ostatnią szansę. Co, Miluś? Westchnęłam. Czułam się zmęczona na samą myśl, że znowu miałabym zaczynać randkowanie z jakimś nowym facetem, bez pewności, że coś z tego wyjdzie, nie wiedząc, jakie grzeszki ma na sumieniu, jakie tajemnice skrywa, jakie cechy wylezą, gdy zamieszkamy razem. Alberta znałam. Od najgorszej strony też. Kochałam go kiedyś i być może znowu udałoby mi się go pokochać? Co szkodziło spróbować? Zgodziłam się Nie spieszyliśmy się. Na początku nikomu nie mówiliśmy o tym, że wróciliśmy do siebie, ale w końcu zaczęliśmy się razem pokazywać na rodzinnych spędach. Moja mama zbladła, gdy zobaczyła u mojego boku Alberta. Potem wzięła mnie na stronę i szeptała nerwowo: – Dziecko, oszalałaś? Już zapomniałaś, dlaczego wzięliście rozwód? Kto raz zdradził, zrobi to znowu, a to nałogowy babiarz! Byłam głucha na to, co mówiła. – Zaczynamy nowy rozdział – tłumaczyłam jej. – Teraz będzie inaczej. Jesteśmy dorośli, starsi, mądrzejsi o błędy, które popełniliśmy. Już wiemy, ile kosztowało nas to rozstanie, więc oboje będziemy się starać, by tym razem się udało. Zdawało się, że to działa, że oboje dbamy o nasz związek jak o noworodka, a ten się odwdzięcza, pięknie się rozwijając. Pół roku później wybraliśmy się do urzędu stanu cywilnego, by drugi raz wziąć ślub. Tylko my i świadkowie, nie było nawet moich rodziców, którzy… Cóż, nie wiem, czy w ogóle by przyszli. Ciągle byli bardzo sceptyczni wobec Alberta i tego, co „wyprawiamy”. Ale nie zależało nam na fecie. Wesele już było, biała suknia też. Teraz liczyła się głównie nasza odzyskana miłość. Czułam się najważniejsza na świecie, gdy Albert wypowiadał słowa przysięgi. Czułam, że tym razem naprawdę zrobimy wszystko, by nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe. Minęły 2 lata. To niemożliwe Któregoś dnia mój mąż zasiedział się pod prysznicem, a jego telefon dzwonił i dzwonił. Zerknęłam, ciekawa, kto się tak dobija. „Szef2”. Odebrałam więc, chcąc uspokoić niecierpliwego przełożonego, i bardzo się zdziwiłam, gdy damski głos w słuchawce wyszeptał gorączkowo, że mąż dziś zostaje w domu, więc bzykanko odwołane. Siedziałam z telefonem w dłoni, aż Albert wyszedł z łazienki. – Twój szef dzwonił. Odebrałam, bo się dobijał… – Tak? Czego chciał? – spytał, wesolutki jak szczygiełek, wycierając włosy ręcznikiem. Wybierał się na „służbową kolację”. Aha. Już wiedziałam, jak wyglądały te kolacje i wieczorne zebrania, na które ostatnio wybierał się dość często. „Taki okres w pracy, kochanie” – tłumaczył mi. „Jak dostanę awans, to wyhamuję, a dodatkowa kasa zawsze się przyda, prawda?”. – To był szef numer dwa. Bzykanko odwołane, mąż zostaje w domu – wyjaśniłam i patrzyłam, jak zaczerwieniony od prysznica Albert gwałtownie blednie. – Rozumiem, że mój mąż w takim razie też zostaje w domu, tak? – Posłuchaj… – zaczął, ale uniosłam dłoń. – Milcz. Po prostu się zamknij. Nie zamierzałam słuchać. Znowu mi to zrobił, choć obiecywał, zarzekał się, przysięgał, choć niby kochał mnie najbardziej na świecie. Było dokładnie tak samo, jak za pierwszym razem. Byłam starsza, podobno powinnam być mądrzejsza. Tymczasem on robił ze mnie idiotkę w identyczny sposób. Mama miała rację: kto raz zdradził, zrobi to znowu Ponoć nie sposób wejść dwukrotnie do tej samej rzeki, bo woda wciąż płynie, nurt się zmienia. A jednak ja dwa razy weszłam w ten sam układ, bo Albert nic a nic się nie zmienił. Dziad. Sędzia nie mogła uwierzyć, że drugi raz złożyłam pozew o rozwód. Przyznała, że spotkała się z drugim ślubem tej samej pary, nawet kilkukrotnie, ale z drugim rozwodem już nie. I co z tego, że przyznała mi rację, iż mąż oszukał mnie dwukrotnie? Co z tego, że mnie rozumiała i orzekła rozwód po raz kolejny z jego winy? Moje serce krwawiło, dusza cierpiała, upokorzenie pozbawiało chęci do życia. Chciałam zakopać się pod ziemią i tam zostać. Było mi potwornie wstyd. Od dwóch lat dowodziłam wszystkim wokół, że nie mają racji, a tymczasem widzieli więcej niż ja. – Całe szczęście, że nie mieliście dzieci – pocieszyła mnie znowu mama. Tak, całe szczęście… Choć to oznacza, że raczej nie będę już ich mieć. Niby wiem, że mam jeszcze czas, ale chyba nigdy nikomu nie zaufam na tyle, by się zdecydować na związek i rodzicielstwo. To uczucie potwornego zawodu trudno opisać. Dawałam się oszukiwać i zdradzać osobie, która już raz mi to zrobiła. Za pierwszym razem potężnie zachwiała moim światem, moją pewnością siebie, moją wiarą w miłość. Z drugim razem je zdruzgotała. Trzeciego nie będzie, bo mogłabym tego nie przeżyć. Czytaj także:„Śmierć męża była dla mnie tragedią. Kiedy znowu się zakochałam, poczułam się jak zdrajczyni”„Ostatnio byłem kiepskim mężem, a żona, zamiast się mnie pozbyć, ożywiła nasze małżeństwo na nowo. Anioł, nie kobieta!”„Nocna mara spędzała mi sen z powiek. Mąż pod osłoną nocy zagroził mi, że >>moje dni są policzone<<”
Witaj, Tak chronologicznie zbierając to co napisałeś w całość to: - Perfidna zdrada pełna niedomówień której dopuściła się dziewczyna . - Ona mówiła że ją wykorzystali jeszcze pijana była bo była u jakiegoś kolesia.. no wszystko tak pokątnie powiedziała tak zmieszała że ja nie wiedziała w końcu czy mnie zdradziła czy ją wykorzystali ja nie wiem ... Masz z dużą dozą prawdopodobieństwa recydywistkę, która jeśli raz Cię zdradziła, to kolejny Jej skok w bok obraca jak kota ogonem, by wmówić Ci historyjkę "zostałam zgwałcona". Użyłbym tu stosownego określenia jakie znam z tematyki zdrad ze strony kobiet na takie zachowania, nie mniej jednak mój przedmówca pisząc tu zagadnienie rodem z fizyki trafił w 10 z dubeltówki centralnie w punkt. Ale jedźmy dalej, bo masz oczy szeroko otwarte na to, co się dzieje. Ale otwarte tak jak 5 zł, tyle że z profilu. Do czego zmierzam, piszesz, że dziewczyna ma problem...owszem ma i to gigantyczny. A to z racji tego, że próbuje z Ciebie zrobić bezpieczną przystań jachtową, furtkę obrotową i podręczny bankomat. Stosuje względem Ciebie ewidentny szantaż emocjonalny, którego dwie skrajności podałem powyżej odnośnie zdrady i rzekomego gwałtu. Dla mnie ta babeczka jest osobą mocno toksyczną, gdzie raczej bym się nie pomylił, obstawiając na schemat zachowania osobowości borderline czy toksycznego tańca. Bo konfrontując z opisu Twoje i Jej zachowania, pasujecie pod tą charakterystykę idealnie, gdzie w przypadku borderline masz 3 osoby w jednej, a na parkiecie to tak metaforycznie mówiąc w skrócie, to Ona zmienia parterów jak rękawiczki. Dopatrywałbym się w tym wszystkim między Wami jeszcze czegoś takiego, jak narkomana na detoksie, jak potrafisz sobie to jakoś wyobrazić. Oboje potrzebujecie silnej dawki emocji, by być na haju; stąd Twoje uleganie na spotkania z Nią, a Jej... krótko mówiąc potrzeba mocmo zakrapianej imprezy. I błędne koło się zamyka... na furtce obrotowej u Ciebie.
Jeszcze parę lat temu weganizm nie cieszył się taką popularnością, jak obecnie. Dziś jest wręcz modny i powstaje coraz więcej miejsc, gdzie można zjeść smaczne dania przygotowane zgodnie z zasadami wegańskimi. Zobacz również: „Jestem weganką, a moi mięsożerni sąsiedzi ciągle grillują. Pozwałam ich do sądu” Niektórzy ludzie uważają, że weganie rezygnują z jedzenia mięsa tylko ze względu na modę i wyśmiewają ich decyzję. Media opisują coraz więcej przypadków, w których weganie padają ofiarami żartów, bo podano im mięso twierdząc, że danie jest absolutnie wegańskie. Ostatnio ofiarą takiego żartu padła 24-letnia weganka, która postanowiła zemścić się w bardzo wyrafinowany sposób. O wszystkim napisała na forum Jestem weganką od 10 lat. Nie jem mięsa, odkąd skończyłam jakieś 3-4 lata i dowiedziałam się, skąd się ono bierze. To nie żaden sekret i wszystkie osoby obecne w moim życiu wiedzą o tym i to szanują - a przynajmniej tak mi się wydawało. Parę dni temu byłam na imprezie i przyznaję, trochę się wstawiłam. Mój znajomi pomyśleli, że będzie zabawnie nakarmić mnie nuggetsami z kurczaka w ramach żartu. Wcześniej spytałam ich, czy to, co mi podają, jest wegańskie, na co odpowiedzieli, że to nuggetsy z białka roślinnego. Smakowały nieco dziwnie, ale pomyślałam, że to dlatego, że jestem pijana. Byłam w błędzie. Dowiedziałam się prawdy następnego dnia, gdy siostra wysłała mi wiadomość, żebym sprawdziła relację na Snapchacie moich znajomych. Zobaczyłam na niej, jak moi znajomi pokazują opakowanie po nuggetsach z kurczakiem, a potem karmią mnie nimi. Był też fragment z tym, jak pytam ich, czy to danie wegańskie. Potem nabijali się ze mnie i naśladowali mnie, jak zachowywałabym się, gdybym dowiedziała się, że zjadłam mięso (udawanie płaczu i krzyki: “KURCZĘTA!”). Zrobiłam screenshota tego nagrania i pokazałam na policji. Teraz trójka z moich (byłych już) przyjaciół może usłyszeć zarzuty. Wszyscy uważają, że moja reakcja była przesadzona i że to był tylko “nieszkodliwy” żart. Czy mają rację mówiąc, że przesadziłam? Moim zdaniem wykorzystali fakt, że byłam wstawiona i majstrowali przy moim jedzeniu, a potem publicznie mnie upokorzyli. Fot. Pod postem rozgorzała ostra dyskusja. Wielu internautów stanęło po stronie weganki. Ich zdaniem cała historia mogła skończyć się dla niej o wiele gorzej. Piszę to jako szef kuchni – nigdy nie majstruj z cudzym jedzeniem. Przenigdy. Nie przesadziłaś, zwłaszcza jako że przestałaś jeść mięso w tak młodym wieku. Często weganie i wegetarianie po zjedzeniu mięsa są bardzo chorzy, szczególnie gdy nie jedli go latami. Nie przesadzasz. Mogłaś rozwinąć reakcję alergiczną na kurczaka skoro większość życia byłaś weganką i nawet o tym nie wiedzieć, skoro nie jesz mięsa. Mało tego, twoi znajomi nagrali cię i opublikowali ten filmik na Snapchacie. Przez to jeszcze bardziej zasłużyli na karę, bo publicznie cię upokorzyli. Jednak równie duża część komentujących stwierdziła, że zgłoszenie sprawy na policję to krok zdecydowanie za daleko, a kobieta stara się celowo zniszczyć życie znajomym. Nie przyjaźnij się z nimi dłużej, ale na litość Boską, iść z tym na policję? To żenujące. Składasz oskarżenie z powodu nuggetsów z kurczaka. Masz postawę moralną przeciwko mięsu i to w porządku. Ale to nie jest alergia, która zagraża życiu. Twoi znajomi zrobili coś okropnego, nie są twoimi przyjaciółmi i powinni się wstydzić. Ale wnoszenie oskarżenia to przesada. To był słaby żart i trzymaj się z dala od tych ludzi, ale naprawdę chcesz niszczyć im życie z powodu nuggetsów z kurczaka? Skazańcy nie mogą głosować, nie mogą pracować w sektorze publicznym, większość prywatnych firm też ich nie zatrudni, a już na pewno nie takich, które dobrze płacą. Nie mogą wynająć porządnych mieszkań w większości obszarów miejskich. A co wy sądzicie na ten temat? Kto przesadził w tej sytuacji – weganka czy jej znajomi? Zobacz również: Weganka wściekła na mięsożerców: „Przywłaszczacie sobie weganizm na swój samolubny użytek!”
Osoby starsze coraz częściej padają łupem bezwzględnych oszustów. Fakt ten potwierdza historia Marii Szczepańskiej (64 l.), która, jak sama twierdzi, została wykorzystana i oszukana. Okazuje się, że witkowianka nie jest jedyną pokrzywdzoną w całej sprawie. 18 maja tego roku do drzwi Marii Szczepańskiej zapukał mężczyzna podający się za przedstawiciela firmy telekomunikacyjnej. Jak twierdzi bohaterka naszego artykułu, osoba ta przedstawiła się jako pracownik Telekomunikacji Polskiej. Wizytę poprzedziła rozmowa telefoniczna, podczas której witkowianka została poinformowana o konieczności podpisania umowy. – Dzień wcześniej zadzwoniła do mnie pani, która powiedziała, że musi zostać podpisana umowa i w związku z tym przyśle do mnie pracownika – opowiada pani Maria. Przybyły mężczyzna nie wzbudzał żadnych podejrzeń. Z relacji naszej rozmówczyni wynika, że pracownik był miły i motywował swoją wizytę oraz podpisanie umowy tym, że Telekomunikacja Polska łączy się z firmą Orange. – To był młody mężczyzna. Nie przedstawił się, a także nie pokazał mi żadnej legitymacji firmowej. Nawet nie pomyślałam, żeby go o to poprosić – mówi witkowianka. Mężczyzna przestawił warunki umowy, którą następnie podpisała pani Maria. Po kilku tygodniach na witkowiankę czekała niemiła niespodzianka. – Dostałam wiadomość, że przeszłam do firmy Telekomunikacja Novum. Przed podpisaniem umowy nawet jej nie przeczytałam. Pracownik tej firmy zapewniał mnie, że tak musi być – dodaje. Podpisanie umowy oznaczało, że pani Maria została nowym klientem Telekomunikacji Novum. Było to jednoznaczne z odstąpieniem od umowy z Telekomunikacją Polską. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wszystko odbyło się za plecami witkowianki. – Zadzwoniłam do tej firmy. Powiedziałam, że zostałam oszukania i nie chcę przechodzić do innego operatora, tylko chcę nadal być klientem Telekomunikacji Polskiej – mówi pani Maria. Mimo usilnych prób, naszej rozmówczyni nie udało się odstąpić od umowy z Telekomunikacją Novum. Wszystko za sprawą upłynięcia czasu umożliwiającego zerwanie umowy nie ponosząc żadnych konsekwencji. – Czuję się wykorzystana i oszukania – mówi zdenerwowana pani Maria. Więcej na łamach Kuriera Zobacz także
wykorzystali mnie jak byłam pijana